Content

0 komentarze

Asertywność jest tylko jedna?

Zajęcia. Sala pełna studentów, którzy jak jeden mąż boją się odezwać do sympatycznej prowadzącej. Uśmiech na jej ustach nie wróży im nic dobrego, bo oto są zajęcia z asertywności, na których tak łatwo o potknięcie się, że każda próba musi skończyć się bolesną porażką. Rozpracowujemy sytuację hipotetyczną. Jedno miejsce parkingowe i dwa samochody - nasz i prowadzącej. Mamy negocjować, asertywnie przekonać ją, że to miejsce dla nas... Ona asertywnie nie ma zamiaru odpuścić. Asertywność obu stron sięga zenitu. Trwa to już ponad 40 minut. Wszyscy milczą, bo zanosi się o awanturę z powodu nieistniejącego miejsca parkingowego. Prowadząca triumfuje. Czuje się lepsza i asertywna pod każdym względem.

Czego te zajęcia mnie nauczyły? Przede wszystkim nie jestem asertywna. I jestem przekonana w 99 procentach, że Ty też nie jesteś asertywny. Powiem Ci jak to działa:
Bierzesz ulotkę od przemarzniętej licealistki na dworcu? - jesteś nieasertywny.
Koleżanka prosi o coś, czego z lenistwa nie chce ci się zrobić, ale zgadzasz się, bo... jesteś nieasertywny!
Twój szef ocenił Cię zbyt surowo, ale nie powiesz mu co o tym myślisz? - brawo, kolejny punkt za brakiem asertywności.

źródło

OH, moja biedna konformistyczna, uległa społecznie istotko. Twój poziom zadowolenia z życia nigdy nie wzrośnie, bo jesteś przecież nieasertywny. A człowiek nieasertywny nie ma prawa być szczęśliwy. Jedna jest tylko droga do szczęści i MY tę drogę znamy. W sensie my - trenerzy asertywności.
Nie wierzę, że jest jakiś człowiek w naszym kręgu kulturowym, który nie zetknąłby się ze słowem asertywność. To słowo uświadamiać ma, że masz prawo być sobą, bez względu na sytuację, w której się znajdujesz. Możesz dbać o swoje interesy. Bronić się. Popełniać błędy, bez poczucia winy i nie z pozycji przepraszam, że żyję. Możesz popełniać błędu ludziom prosto w twarz.
Brzmi nieźle?
Szkoda, że po takim szkoleniu okaże się, że coś poszło nie tak i zamiast człowieka świadomego własnej wartości i potrzeb społeczeństwo bogaci się o nowego chama i egoistę. Cham ten ma dodatkowo świetne usprawiedliwienie dla swojego zachowania - jest asertywny, bitch!

A TAK CAŁKIEM SERIO.
Problem ze zrozumieniem asertywności jest tak na prawdę dużo szerszy. Nie czujemy potrzeby precyzowania i poprawnego interpretowania słów. Jeśli już nawet gdzieś przemknie nam to przez myśl to zdefiniowanie asertywności zamyka się w zdaniu:
Asertywność to umiejętność pełnego wyrażania siebie w kontakcie z inną osobą
Ludziom można tłuc do głowy czym jest asertywność. Młotkiem wręcz ładować  5 praw Fensterheima, a oni i tak będą widzieć własnie taką asertywność. Sama już nie wiem, po której stronie leży błąd. Po stronie trenera, czy interpretacji uczestników?

Jakie Wy macie doświadczenia w asertywności i kontakcie z osobami asertywnymi? Piszcie!

______________________________________
Jeśli wpis przypadł ci do gustu to zapraszam do polubienia moich BIAŁO-CZARNYCH myśli na facebooku, można mnie znaleźć również na twitterze i w serwisie zblogowani. Do następnego!
Czytaj więcej »
0 komentarze

Bo feminizm to sprawa wszystkich kobiet!

Gdy pisałam o złym przystosowaniu humorystycznie dodałam, że jestem szowinistką. Mam swoje poglądy na temat kobiet, tak samo jak mam poglądy na temat mężczyzn. Ot, zwykłe uproszczenie poznawcze, mechanizm skojarzeń i tak dalej. Nie jestem szowinistką w klasycznym tego słowa znaczeniu. Nie oznacza to jednak, że jestem z automatu zwolenniczką feminizmu.

źródło
 Długo temat feminizmu omijał mnie szerokim łukiem. Może jego idea zawsze włóczy się z tyłu za dyskryminacją - czyli tym, czego nie zdarza mi się doświadczać. W imię klasycznej definicji feminizmu mogłabym działać i z czystym sercem przyznam, że gdybym miała tą okazję urodzić się na początku XX wieku byłabym dumną z siebie i moich sióstr sufrażystką (niestety jestem tylko prostą przedstawicielką pokolenia Y). Jednak przez te wszystkie lata feminizm, jaki można podziwiać i popierać zmienił się w niespójny i momentami niezrozumiały twór.

Może jestem ograniczona, głupia i zbyt młoda, by cokolwiek rozumieć, ale nie rozumiem kobiet, które na siłę narzucają swoją ideologię innym kobietom. Dlaczego w imię feminizmu właśnie mam słuchać od innych kobiet, że jestem zła tylko dlatego, że nie popieram współczesnej wizji świata idealnego dla kobiet?
Z mojego punktu widzenia wygląda to tak, jakby feministki nie miały większych problemów niż mężczyzna gwiżdżący za nią na ulicy. I jakby fakt takiego zdarzenia musiał wzbudzać święte oburzenie całego świata. Czemu jeszcze nie dorzucimy zasłużonego samosądu na tym bezczelnym przedstawicielu płci brzydkiej? 


Feminizmu potrzeba we współczesnym świecie. Potrzeba we współczesnym świecie kobiet. Nie w domach, ale właśnie w przestrzeni publicznej. Potrzeba nam kobiet polityków, dziennikarzy, naukowców, dyrektorów... i tak dalej w nieskończoność. Tak samo, jak potrzeba nam czasem mężczyzn pielęgniarzy! Bo to nie płeć decyduje o tym, do czego się nadajesz. O tym należy pamiętać w pierwszej kolejności.

Nie chcę by kobiety dochodziły w swojej (i mojej po części) sprawie wojując nagim biustem. Chcę by przypominały o swoich prawach, gdy te są łamane lub nierespektowane. To w tych miejscach powinien być feminizm i tam należy kierować swoje wysiłki. Nie w kierunku napiętnowania kobiet, które wybierają życie kury domowej. 
Chcę by feminizm jednoczył, a nie dzielił. Ale to tylko moje pobożne życzenia. Mamy przecież czasy, gdzie feminizm częściej kojarzy się z brakiem umiejętności gotowania, aparycją babochłopa, zgorzknieniem, samotnością i patologiczną potrzebą udowadniania własnej wartości. Gdzie się podział wizerunek silnej, wykształconej kobiety z ambicjami? I czemu tak piękny nurt stał się (po części) własną karykaturą? 


Składając hołd tym prostym i skromnym tekstem, wszystkim dzielnym sufrażystkom lat minionych, zastanawiam się jakie byłyby ich reakcje, gdyby mogły zobaczyć współczesny brak tolerancji jednej kobiet do odmiennych poglądów innej. Zostawiam to do waszej refleksji. 

______________________________________
Jeśli wpis przypadł ci do gustu to zapraszam do polubienia moich BIAŁO-CZARNYCH myśli na facebooku, można mnie znaleźć również na twitterze i w serwisie zblogowani. Do następnego!
Czytaj więcej »
0 komentarze

Nie wierzę w miłość

Macie czasem tak, że po kilku latach otwieracie swój pamiętnik i czytając, czy to od początku, czy tylko losowo wybraną datę, macie silne przekonanie, że te słowa kompletnie do was nie pasują? Zupełnie jakby napisał je ktoś całkiem obcy i dodatkowo o skrajnie różnych od nas podejściu do rzeczywistości.
Dokładnie tak się poczułam, gdy znalazłam w domu mój pamiętnik z czasów gimnazjum. Długo zastanawiałam się, czy powinnam w ogóle go czytać przecież i tak nie czuję się już autorką tych słów. Przebrnęłam przez kilka wpisów bez większego zaangażowania, aż natrafiłam na coś niepokojącego.

Wierzę w miłość...

Czytając to zdanie, nagle uświadomiłam sobie jak bardzo nie lubię słowa miłość. Jednocześnie dotarło do mnie, że trzy czwarte treści pamiętnika, który właśnie trzymam w rękach skupia się na miłości właśnie.

źródło

Gdy zaczynałam pisać ten post minęło dokładnie 31 miesięcy, 1 dzień, 13 godzin i 18 minut od momentu, gdy poznałam W.
Mieszkamy razem, jadamy razem i dzielimy jedno łóżko. On robi pranie, a ja próbuję swoich sił w kuchni. Chodzimy razem na piwo, do kina i próbujemy jakoś znieść się wzajemnie na wspólnych wycieczkach. Godzimy (z trudem) moją skrajną introwersję z jego ekspansywną ekstrawersją. Znamy swoje kody pin i hasła na facebooka. Już odzwyczailiśmy się od posiadania przed sobą tajemnic. Gdy tylko mamy spędzić osobno dłużej niż dzień zaczynają się telefony przepełnione tęsknotą. Niewątpliwie kochamy się i ufamy sobie. Jest moim najlepszym przyjacielem, najcudowniejszym kochankiem i najromantyczniejszym narzeczonym jakiego mogłabym sobie wymarzyć.

Muszę przyznać, że trafił mi się związek dużo lepszy od tego, którego życzyłam sobie na kartach pamiętnika. Spotkanie z drugą osobą, niemal na wzór mitologicznego odnalezienia drugiej połowy, rozerwanego wcześniej jestestwa. (Ufam, że znacie historię o tym, jak Zeus z obawy przez rosnącą potęgą człowieka, rozrywa go na pół. Od tej pory człowiek ma tylko dwie ręce, dwie nogi i jedno serce i skazany na poszukiwania swojej drugiej połowy błąka się po świecie.)
Wcześniej myślałam, że to lekkomyślne, ale teraz mogę spokojnie przyznać się do tego, że zamieszkałam z nim pod dwóch tygodniach znajomości. I była to jak dotąd najlepsza decyzja jaką podjęłam.

Ta ja, która przed laty pisała słowo miłość w pamiętniku, nie wiedziała czym to słowo jest. Miałam błędne definicje. Miłością było dla mnie wszystko – kilkudniowy kaprys na równi ze związkiem dwojga żałośnie obojętnych wobec siebie ludzi. Nie różniła się od uczucia, w którym nie było miejsca na szacunek. Była flirtem towarzyskim i zwykłym wyschniętym przyzwyczajeniem. Równie często co romantyczną fantazją i nagłym pożądaniem, po którym następuje już tylko niechęć. Setką zdefiniowanych bądź nie sytuacji, ludzi i miejsc.


Dlatego nie wierzę w miłość. Nie taką jaką znam z definicji. Wierzę za to w silne przyciąganie się zdarzeń. Skomplikowaną sieć przenikających się wzajemnie dążeń dwojga ludzi, które w pewnym momencie zderzają się z sobą i mkną dalej już razem, bez względu na wszystko. Jeśli to jest poprawna, albo chociaż wystarczająco dobra definicja, to mogę zmienić zdanie i powiem: Tak, wierzę w miłość. 


______________________________________
Jeśli wpis przypadł ci do gustu to zapraszam do polubienia moich BIAŁO-CZARNYCH myśli na facebooku, można mnie znaleźć również na twitterze i w serwisie zblogowani. Do następnego!
Czytaj więcej »
0 komentarze

Mini poradnik rzucania faceta II

Gratuluję! Masz za sobą pierwszy rozdział ze skutecznymi poradami jak pozbyć się z twojego życia niepasującej drugiej połówki. Wiesz już jak wielką moc ma narzekanie, jak odpowiednio podcinać skrzydła i podważać kompetencje oraz wiesz już (i nigdy nie zapominaj), że to TY  masz zawsze rację.Jeśli odpowiednio stosowałaś się do wskazówek jesteś już szczęśliwą singielką i możesz ruszać na podbój świata. Jednak jeśli triki z części pierwszej nie zniechęciły twojego lubego do odwrotu i wracasz tutaj z nadzieją na kolejną garść porad, z pewnością ucieszy cię fakt, że one już na ciebie czekają. Zapraszam :)

źródło

KRYTYKA ZAWSZE W MODZIE
Krytykuj wszystko, co robi. To jak prowadzi samochód, to jaką pracę napisał, to w jaki stawia kroki podczas spaceru, to jak przeżuwa jedzenie w restauracji. I rób to głośno, w szczególności, gdy otacza was tłum ludzi. Tłum jest nastawiony na takie sensacje, reaguje automatycznym skupieniem uwagi na patologiach, więc krytykuj. A im bardziej absurdalny powód, tym większa szansa na sukces (mierzony hukiem rozstania, oczywiście)... no i że tłum uzna cię za wariatkę. Ale to problem na później.

OGLĄDAJ SIĘ ZA INNYMI
Mężczyźni to istoty skrajnie narcystyczne. Jeśli twój samiec podczas golenia długo wpatruje się w lustro, ogląda swoją buźkę z każdego strony i puszcza do siebie oczko, czy całusa, to z pewnością chce być wielbiła go równie mocno, jak on wielbi siebie. Jeśli zaś tego nie robi, to i tak oczekuje, że będziesz wzdychać wpatrzona w jego skromną osobę, jak ciele w malowane wrota. Ty jednak musisz (z trudem?) powstrzymać się od podziwiania jego pięknie ułożonych włosów, albo eleganckiego stroju. A co ważniejsze zawsze z nieukrywanym podnieceniem oglądaj się za mężczyznami - grubszymi, starszymi i biedniejszymi od twojego mężczyzny. I za drwalami. Musisz oglądać się za drwalami!

MOC NARZEKANIA SILNIEJSZA NIŻ SĄDZISZ
 O mocy narzekania czytałaś już wcześniej, proszę jednak nie pomijaj tego fragmentu, gdyż spojrzymy na tą kwestię z niego innej perspektywy. Jak już wiesz, masz nieskończoną ilość powodów do narzekania. Jest jednak jeden szczególny temat, który ma moc większą niż jęczenie z powodu kiepskiej pogody. Może być z początku trudny, ale czego nie robi się w imię niezależności, hm? Narzekaj na siebie, tadam! Narzekaj, że przytyłaś, szczególnie po tym, jak wybranek zabrał cię do eleganckiej restauracji. Opowiedz mu, jak paskudnie wyglądasz bez makijażu. Z pewnością uruchomisz tym jego rozbujaną męską wyobraźnię.

BĄDŹ MĘSKA
Pokaż mu, to ty nosisz spodnie. Podejmuj decyzje samodzielnie i zbywaj go uśmiechem lub pieszczotliwym pocałunkiem w policzek, gdy się o to złości. Kup nowe meble i zacznij składać je samodzielnie zawalając nimi cały salon, przedpokój łazienkę i sypialnie. Kuchnię zostaw nietkniętą i wyślij go tam. Nie pozwól sobie pomóc, albo każ pozmywać naczynia i zrobić ci - ciężko pracującej samicy alfa, kanapkę. Leż cały dzień na kanapie przed telewizorem i pij piwo. Bekaj w towarzystwie? Cóż, możliwości są nieograniczone!

Skrupulatnie stosuj się do wyżej wymienionych porad, lecz nie zapominaj o części pierwszej poradnika. W dążeniu do celu najważniejsza jest systematyczność. Bądź więc wytrwała i nie złam się, pod wpływem czekoladek i słodkich buziaczków. Nie zapomnij też o najważniejszej zasadzie poradnika - czytaj go zawsze z przymrużeniem oka ;)

Jeśli poradnik przypadł ci do gustu to zapraszam do polubienia moich BIAŁO-CZARNYCH myśli na facebooku, można mnie znaleźć również na twitterze i w serwisie zblogowani. Do następnego!
Czytaj więcej »
0 komentarze

Dlaczego jestem źle przystosowana?

Życie społeczne to skomplikowana sieć, w której tym lepiej ma się ten, kto lepiej ją rozpracuje i przystosuje się do warunków. Taka społeczna wersja przetrwają najlepiej przystosowani. W modzie nadal jest nieśmiertelna ekstrawersja, wypowiadanie się na tematy, o których nie mamy pojęcia, czy nieocenianie książki po okładce. Do tego dorzucić można otwartość, poprawność i luz. Jeśli to twoje cechy - brawo! Jesteś zwycięzcą. Ja jestem raczej źle przystosowana.


źródło

NIE CHODZĘ TAM, GDZIE NIE JESTEM ZAPRASZANA!
Jestem zszokowana zawsze wtedy, gdy na organizowaną przeze mnie imprezę pakują się ludzie, których wcześniej na oczy nie widziałam, nie mówiąc już o jakiejkolwiek formie zaproszenia ich. Mój szok rośnie, gdy dowiaduję się, że to znajomi znajomego, którzy wpadli z nim z ciekawości i są spragnieni, więc gościom należy "polać". Jest to dla mnie kompletny brak klasy. Dla większości to normalka, ale ja nie potrafię tolerować takiej sytuacji. Sama więc nigdy nie jestem przypadkowym gościem. Bliżsi znajomi wiedzą, że jeśli  chcą zobaczyć mnie u siebie należy powiadomić mnie wcześniej i to najlepiej na osobiście :D

NIE WYPOWIADAM SIĘ NA TEMATY, NA KTÓRYCH SIĘ NIE ZNAM
.. i nie wstydzę się do tego przyznać. Powiem szczerze, że z jednej strony uwielbiam rozmawiać z osobami na tematy dla nich obce - bo świeże spojrzenie zawsze wnosi coś nowego i ciekawego do zagadnienia, albo pozwala nam spojrzeć na nie z innej, poszerzającej horyzont perspektywy. Bawią mnie natomiast ludzie, którzy z zapałem znawcy wypowiadają się na jakiś temat, szerząc przy tym masę bzdur. Gorsi od nich są tylko ci, którzy namiętnie te bzdury ładują sobie do głowy. Gdy się na czymś nie znam, najpierw staram się to poznać.

NIE LICZY SIĘ JAK SIĘ ZACZYNA, LICZY SIĘ JAK SIĘ KOŃCZY
A mówię tu o książkach. Mam dziwne przyzwyczajenie i sama nie potrafię określić skąd się ono wzięło. Nie oceniam książki po okładce - oceniam ją po ostatnim zdaniu jakie jest w niej zapisane. Jeśli to zdanie przypadło mi do gustu - zabieram się za czytanie. Jeśli nie, odkładam książkę na później, lub po prostu więcej po nią nie sięgam. Pewnie stosując tą zasadę sama skazałam się na to, że pewnie kilka świetnych powieści przemknęło mi koło nosa, ale mam jeszcze czas żeby wszystko to nadrobić :)

JESTEM "SZOWINISTKĄ"?
 Nie znoszę większości kobiet, które spotykam. Jest na prawdę niewielkie grono kobiet, które szczerze szanuję i podziwiam. Nieco szersze grono pań, które mi imponują pod różnymi względami. I kilka kobiecych ikon, o których mogę powiedzieć, że są dla mnie wzorem (niekoniecznie kobiet, ale po prostu człowieka). To też grono, które uważam za inteligentne i miło spędza mi się z nimi czas. Niestety taką już jestem osobą, że jeśli ktoś mnie nie zauroczy inteligentną rozmową, to raczej nie ma mowy o głębszej sympatii. W gronie moich bliższych znajomych zdecydowanie dominują mężczyźni, którzy to właśnie zarzucają mi "niepoprawny politycznie szowinizm". Trudno.

JESTEM AMBITNA
I to całkowicie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Jak to mówią, trzeba mierzyć siły na zamiary, ale zwykle i tak nie potrafię tego poprawnie przekalkulować. Skutek jest prosty - mam za dużo na głowie i za mało czasu, kasy, zdrowia i tak dalej w nieskończoność. Jak się za coś zabieram (nie ważne, że robię to pierwszy raz w życiu), musi być to wykonane perfekcyjnie, by nikt nie miał zastrzeżeń co do mojej pracy. W świecie idealnym pewnie tak by to właśnie wyglądało...

UCZĘ SIĘ OD SWOJEGO FACETA
Gdy doświadczenie podpowiada mojemu W. że sesją należy zacząć przejmować się, gdy się zacznie, powinna włączyć mi się czerwona lampka, znak stopu, procesy poznawcze powinny przestać go rejestrować, albo cokolwiek innego, co by mnie uchroniło, przed przejęciem jego toku myślenia. Nie stało się tak niestety i ambicja oraz punktualność zaczynają zmagać się z coraz mniejszą skłonnością do systematyczności. Na szczęście jedyną negatywną konsekwencją nowego trybu działania było to, że przez jedną noc przeczytałam 400-stronicową księgę o układzie nerwowym i napisałam z niej pracę. Cudem.

SPOILER ALERT!
Jestem najgorszym typem widza. Koszmarem każdego fana seriali, nowości kinowych, czy książkowych. Jestem chodzącym spoilerem i ostrzeżenie powinnam mieć wypisane na czole. W żadnym wypadku nie robię tego złośliwie, to raczej mój serialowy entuzjazm każe mi zbyt szczegółowo zachwycać się nowo obejrzanym odcinkiem.

KUCHNIA...
Kiedy gotuję kuchnia musi być pusta. Każda osoba, zwierzę, dziecko, czy niepotrzebna rzecz w zasięgu ręki psuje moją wizję świata i ochota na gotowanie odchodzi. Przyznam szczerze - polubiłam gotowanie. Uwielbiam piec ciasta. Dekorować ciasta. Mój chleb robi furorę wśród znajomych, a na paprykowy ketchup mam zamówienia mierzone w litrach. Gotowanie jednak to samotna walka - moja i kuchennego sprzętu i wolę, by nikt więcej w tym nie uczestniczył :) zwyczajnie mnie to rozprasza i odbiera chęci do gotowania. Niestety mieszkając w warunkach studenckich nie można mieć stu procentowej pewności, że ktoś znienacka nie wskoczy w twój kuchenny świat...


A wy jesteście źle przystosowani? Macie jakieś cechy, za które świat was nie znosi? Dzielcie się! :) Zapraszam również do polubienia mnie na facebooku , można mnie znaleźć również na twitterze i w serwisie zblogowani. Zapraszam!
Czytaj więcej »
0 komentarze

Noworocznie i niestandardowo?

Gdybyś był mną zasnąłbyś 1 stycznia nad ranem, otulony w puchowe pierzyny w domu swojego kumpla, a w pełni powrócił do życia dopiero pod wieczór dnia trzeciego. W międzyczasie zjadłbyś domowej roboty gulasz drobiowy, wsiadł do PolskiegoBusa przejechał odległość z Krakowa do Opola, kupił niezdrowe chipsy, zjadł je i zasnął. I nie pamiętałbyś smaku gulaszu, przebytej odległości, ani momentu płacenia za chipsy.
Ale nie jesteś mną i twój sylwester nie był taki jak mój.
Po raz pierwszy spędziłam sylwestra w rodzinnej atmosferze, co było dla mnie niczym zderzenie się boleśnie z jakimś niezrozumiałym alternatywnym światem. Powiem szczerze, byłam przerażona gdy w tle telewizor wyświetlał scenę z centrum na której przewijali się artyści i tancerze, a ja siedziałam przy rodzinnym stole kolegi  i razem z pozostałymi gośćmi grałam z jego mamą w grę planszową. Było w tym coś niepokojąco magicznego. 23 wiosny na tym świecie nauczyły mnie jednego - rodzinna atmosfera musi skończyć się katastrofą. Nie jestem typem osoby, która lubi takie klimaty. Uciekam jak diabeł przed wodą święconą, a moją największą niespodzianką roku 2014 było to, że akurat w swoje największe piekło trafiłam na sylwestra. Było świetnie, tak na serio. Może to coś, pomimo tego że tak prozaiczne, było mi potrzebne, bo wcześniej tego nie doświadczyłam? Sylwester jak spokojne popołudnie spędzone na grach z rodziną... Wcześniej nie do pomyślenia. 
Wróciłam jednak do normalności i ta magia chwili nie porwała mnie aż tak, jak mi się wydawało. Rodzinna atmosfera oddala się ponownie, a ja wreszcie się budzę w Nowym Roku.

P.S. Niebo nad wami też wyglądało tak niesamowicie?(zdjęcia bez ostrości : D - moje ulubione)




Najlepszego!
Czytaj więcej »
0 komentarze

Antyromantyzm świąteczny

I stało się to, co nieuniknione. W sklepach świąteczne dekoracje wyrosły niczym pierwiosnki, zwiastując ocieplenie serc. Do tej pory czas mijał bez większych uniesień, by przedświąteczna atmosfera mogła zaatakować ze zdwojoną siłą. Korzenne przyprawy mieszające się z zapachem zniesionej ze strychu choinki zwiastują początek ciężkiej pracy. Po rutynowym wycieraniu szklanych ozdób z kurzu, przyozdobieniu choinki i sprawdzeniu, czy aby na pewno wszystkie światełka działają prawidłowo możesz napić się cynamonowej herbaty. I zrób to zanim dopadnie cię mdlący zapach karpia.
źródło
Ulice zdobią świąteczne pierdołki - pozawieszane pod ulicznymi lampami postacie aniołków, stajenki na rynkach, czy maryjki gdzieś...sama nie wiem gdzie, ale są standardem. Jak co roku - góra tandety wciąż rośnie.
Na szczęście są tacy, którzy kochają tandetę. Całe armie zakochanych, których przyciąga do świątecznych pierdółek jakaś niezidentyfikowana siła, podobna do tej, która każe ćmie rozwalić sobie delikatną główkę o twardą, gorącą żarówkę. Przechadzamy się z W. po Krakowskiej, przecież też należymy do tego zacnego grona i nie możemy oprzeć się wrażeniu, że wszyscy zachowują się, jakby ich przeszłość miała odejść w niepamięć. Nowe życie - nowe łańcuchy na choinkę, nowe bombki, nowy obrus i stara piosenka. Jakby mieli złączyć się za ich pośrednictwem na wieki. Przed wigilijny seks też wydaje się inny, czyż nie?

Zakochani powyłazili ze swoich hermetycznie zamkniętych pokoików. W autobusach stoją oparci o szyby pokryte szronem. Ciepłe wargi szepcą coś sobie na ucho, a dłonie grzeją się w nie swojej kieszeni. I kłótnie zakochanych w święta bywają urocze! Bo przecież ona krzyczy, że kapusty z grzybami na stole nie będzie, a on że być musi, bo inaczej nic nie będzie jadł. A to sprzeczka komu przypada w tym roku sprzątanie piwnicy, kto karpia ma pozbawić głowy i czy teściowej nie można powiedzieć, żeby pojechała do kuzynów syna na święta. 

Zakochani atakują z każdej strony. Broń: śmiercionośne kocham cię i splecione dłonie - agresor. Wielkie, piernikowe i z pewnością niejadalne serduszka wiszą pod daszkami sezonowych stoisk w centrum miasta. Nic nie oszczędzono - każdy skrawek miasta przypomina, że święta są czasem miłości. Nie można się od tego uwolnić. Można tylko brnąć w tandetę z bandą innych trzymających się za ręce zakochanych. 


Zima. Wielka antyromantyczna aura, jaką roztaczamy z W. w żaden sposób nie oddziałuje na środowisko. I widać jak w magiczny sposób znikają z pierwszego planu samotne postacie. Ci, którzy trafiają w trójkąt na święta, by nie było widać, że miejsce obok nich jest puste. Nikt nie wraca uwagi na dłonie tych, którzy mają je zmarznięte z braku dłoni drugiego człowieka.

Coś nas od nich odpycha, jakby spod ich płaszczy miał wiać przeraźliwie zimny wiatr. Samotny w święta - jak zombie włóczące się wśród ludzi. Miłość to nie tylko spacer za rękę z ukochanym. To nie tylko otwarcie się na szczęście, ciepło i przyjemność świąt. Miłość to otwarcie się na świąteczne zombie. 
Myśląc o tym, w co ubierzecie się do świątecznej kolacji, by kolorystycznie pasować nie zapominajcie, że to nie obrus, świeczki, karp, pierniczki i bombki będą trzymać was razem. Liczy się tylko dobro jakie macie w sercu i to jak często pozwalacie mu wyjść na zewnątrz. 

Pomyśl o swojej kobiecie, że najpiękniejsza jest wtedy, gdy w uniformie wolontariuszki podaje samotnym ludziom miskę ciepłej zupy w świąteczną noc. 
Pomyśl o swoi mężczyźnie, że najcudowniej ci z nim, gdy kupuje dodatkowe bułki i gorącą kawę, by wręczyć je bezdomnemu, którego zamglony wzrok błąka się po ulicy niczym świąteczny intruz.

Bądźmy piękni w te święta. 
I nie tylko w te święta. 


[Zajrzyjhttp://wioskisos.org/ http://www.szlachetnapaczka.pl/http://www.krakow.bankizywnosci.pl/swiateczne-zbiorki-zywnosci]

Czytaj więcej »
0 komentarze

A ty się będziesz musiała malować!

Pełna tapeta nie pasuje już tylko modelkom przed obiektywem, czy aktorkom, których twarz widnieć będzie później na wielkim ekranie. Makijaż staje się powoli pozycją obowiązkową. Jest po prostu wliczony do porannych rytuałów higienicznych. Przecież wystarczy kilka produktów, by twoja twarz stała się idealna, zdrowa i o kilka lat młodsza (lub starsza).
źródło
Sama próbowałam się w sztuce przetrwania miesiąca bez makijażu. Nie odniosłam w tej sztuce żadnego sukcesu. Odpuściłam sobie próby naturalności. Naturalna pozostaję gdy mam wolny dzień i mogę spędzić go przed komputerem, albo z W. w łóżku oglądając filmy i w spodniach o szerokiej gumce w pasie, wcinać popcorn.
Kiedy wychodzę, chcę wyglądać odpowiednio. Dlatego zakładam odpowiednie ubranie, odpowiednio układam włosy i robię odpowiedni makijaż. Odpowiedni do sytuacji oczywiście.

Tak samo jak ubranie i estetyczne układanie sterczących na głowie włosów, tak samo makijaż towarzyszy nam dużo dłużej niż mogło się to nam wydawać. Już starożytni podkreślali ciemnymi barwnikami kontury swoich oczu, a uwielbienie do jasnej karnacji skutkowało stosowaniem różnorakich substancji nakładanych na policzki, by podkreślać ich bladość.

Dzisiaj może to wielu zdziwić, ale przez wiele epok w tradycji upiększania się dominowali właśnie mężczyźni - poczynając od kolorowych, wojennych barw nakładanych na twarz, przez ciemne obwódki wokół oczu egipskich mężczyzn i ciemne powieki u Arabów, aż do upudrowanych, różowiutkich policzków w Europie wieku XVII.

Makijaż współcześnie to maska (posłużę się określeniem zaczerpniętym od komentarza Naturalnie Zdrowego) chowamy pod nią gorszy dzień, nieprzespaną noc, cerę na której widać już skutki codziennego porannego papierosa i kawy. Niezależnie od wszystkiego istnieje ten komfort, że możesz spokojnie ukryć się pod warstewką fluidu, pudru, konturówki i cieni do powiek.

Bardziej humorystyczną kwestią jest ulubiony żart mojego taty: Bóg spojrzał na Adama i powiedział: Stworzyłem cię na obraz i podobieństwo moje. Potem Bóg spojrzał na Ewę powiedział: A ty się będziesz musiała malować.

Od kobiety wymaga się tego, by to właśnie jej uroda stała się jej dominującą cechą. Pierwszą rzeczą, na jaką zwraca się uwagę jest przecież nasza fizyczność. A to, co piękne jest również i dobre. (Wiem, że nie... Rozpiszę się na ten temat za niedługo). Standard piękna podnosi się coraz wyżej. Już teraz rzadkością jest spotkać dziewczynę na ulicy, która nie miałaby chociaż odrobiny makijażu. Przyzwyczajamy się do wszędobylskiego piękna i staje się ono tym bardziej wymagane. Traktujemy je jako powszechne.

Jak wy postrzegacie społeczną "presję" noszenia makijażu? 
Czytaj więcej »
0 komentarze

Anioły z moich bajek

 Anioły z moich bajek mają często płomiennorude włosy. To pierwsza zbrodnia wobec niebiańskiego ideału. Nie ma jednak obaw, bo włosy moich aniołków szybko zaczynają siwieć i coraz bardziej przypominają te białe, niebiańskie loki. Mam też armię aniołków w kolorze blond, całą masę szatynów i brunetów, ale te rude zdecydowanie lubię najbardziej. Pewnie dlatego, że im najdalej do znudzonego anielskiego kanonu. A ja nie gustuję w ideałach. 
źródło
Moje anioły trudno jest rozpoznać na pierwszy rzut oka. Pamiętam czasy, gdy było to o wiele łatwiejsze. Anioły nosiły wtedy polne kwiaty wplecione w swoje nieuczesane włosy, a ciała chowały pod szerokimi, zwiewnymi materiałami. Były rozpoznawalne i chętnie przyprowadzały do mnie masę innych potencjalnych aniołków.
Dzisiaj anioły są różnorodne. Mają długie lub krótkie włosy. Zdobią się w skóry lub markowe garnitury. Na szyi odwrócone krzyże, medaliki ze świętym Krzysztofem, albo drogie krawaty przeszyte złotymi nićmi. Jedni nie mają dachu nad głową, a inni latają pod sklepieniem nieba kilka razy w tygodniu w różne miejsca świata pierwszą klasą.

Polubiłam każdy rodzaj anioła, jaki spotkałam na swojej drodze. Uwielbiam anioły, ale jest jeden mały szczegół, który nie daje mi spokoju. Moje anioły nie potrafią latać. Dawno, bardzo dawno temu ktoś oderwał im ich przepiękne skrzydła, a one zapomniały, że w ogóle kiedyś je posiadały.
Było mi smutno z ich powodu, ale dziś wiem, że z pary wielkich skrzydeł na plecach i tak nie miałyby żadnego pożytku w tym świecie.
Właśnie dlatego, po dogłębnym przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, postanowiłam zrekompensować tę stratę moim aniołkom czymś innym. Wyposażyłam więc każdego mojego aniołka w woreczek białej, sypkiej kokainy.

Anioły kochają kokainę. Zwykle wciągają ją nosem, czasem smarują nią zęby, lub wpychają do pochwy, a potem latanie to najbardziej oczywista z możliwości. Kokaina nie jest jedynym bogiem moich aniołków. Lubią też heroinę, chętnie biorą do ust starannie skręcone papierosy z cannabis. Jednak to kokaina ich tworzy i szybko uświadamiają sobie, że bez niej są niczym. Żałośnie śmiertelni, mają przed sobą obraz własnej bezcelowej egzystencji. Są jak każdy inny człowiek stąpający po ziemi. A tej myśli moje aniołki nie mogą znieść.

Wraz z koką daję im sny o potędze. Tworzę z moich aniołków prawdziwych bohaterów. Podaję im bielutki proszek i daję z nim nowe życie - ponowne narodziny anioła. Dotyk po niej to zatracenie. Seks bez niej przypomina moim aniołkom przykry obowiązek z trudnym do osiągnięcia poczuciem zaspokojenia. Za ich oknami mgła ścieli się nad zepsutym, szybkim tętnem miasta. Seks na szaro... A po kokainie? Słuchaj aniołku, po niej jest to dzikość i namiętność bogów. Każdy dotyk, jest milionem dotyków, a szept miłości nie dociera do mózgu, ale rozchodzi się jak fala gorąca po każdej komórce twojego ciała. Nie potrzebujesz więcej, by dolecieć do nieba.

Nie pytaj mnie ile aniołków błądzi w tym momencie po ulicach miast tego świata. Nie jestem pewna. Nie jestem ich opiekunem. Wiem tylko, że części z nim odebrano wolność, wyrwano te urojone skrzydełka, które im podarowałam. Leżą w szpitalach i na odwykówkach pośród szarych, bywa że miękkich ścian.
Żal mi tych głodnych, ale dla każdego mojego aniołka mam tylko jeden darmowy woreczek boskiej kokainy.

Potem aniołku, musisz radzić sobie sam.

Czytaj więcej »
0 komentarze

Roxanne, nie musisz zapalać czerwonej latarni.

Jestem kimś w rodzaju utrzymanki... to zadanie można przeczytać nie tylko na forach internetowych, gdzie nieśmiałe małolaty wklejają swoje przyprawiające o ból głowy historie. Na ten sam tekst natknęłam się w jednym z maili, jakie całkiem niedawno dostałam, potem jeszcze kilka razy na paru stronach, aż w końcu w szczątkowych relacjach starszych znajomych po fachu. Imion i nazwisk nie znam i nie jestem zainteresowana. Znam za to wiek, poziom wykształcenia, przybliżony dochód i powody, dla których młode dziewczyny chcą sobie dorobić w szybki i na pierwszy rzut oka prosty sposób.
Możecie myśleć co chcecie, ale dla mnie prostytucja i wszelkie jej pomniejsze formy były zawsze postrzegane w kategoriach pójścia na skróty. Dużo łatwiej jest opłacić sobie weekendowy wyjazd za pieniądze, które wręczy nam miły pan pod czterdziestkę, za udany wieczór we dwoje, niż harować na tą samą kasę przez tydzień - łącząc pracę z zajęciami na uczelni przykładowo. Nic jednak nie jest czarno-białe, a prosta droga, bardzo łatwo może okazać się ślepą uliczką.

źródło
Prostytucja to już nie tylko pochylanie się do oka samochodu, wystawiając tyłek na widok publiczny przypadkowych ludzi z ulicy. To już nie miniaturowe skrawki ubrań, które istnieją tylko po to, by paletą neonowych kolorów przyciągnąć kogoś w średniej klasy samochodzie. A do sprzedawania dostępności do twojego ciała nie musisz być zmuszana przez wielkiego alfonsa, który wraz z poranną dawką kokainy przynosi informację od której i gdzie masz zacząć pracę.
Minęły też czasy prostytucji-spektaklu, gdzie jednocześnie mogłaś cieszyć się opinią wielkiej artystki, a tym większej im bardziej wpływowym ludziom mogłaś zaoferować to i owo.

Prostytucja przeniosła się na całkiem przyjemny grunt zacisza wynajmowanego mieszkania, a klient zwykle jest stały i sprawdzony. Do tego uczciwy i skory do szczodrości względem swojej ulubienicy - już nie niedouczonej i wyniszczonej, ale zadbanej, zdrowej i studiującej silnej kobiety z ambicjami na przyszłość i przyjazną rodzinką w mieście na drugim końcu kraju.
Klienci też się zmieniają, chociaż o tym nie mówi się tak często. Zazwyczaj klient nie jest już poważanym ojcem i wzorowym mężem, a prostytutka to dla niego chwilowa odskocznia, czasem jednorazowa, i przeważnie nie na dłużej niż jeden raz. Obecnie klientami stają się młodzi mężczyźni, niezwiązani formalnie z żadną kobietą, a powodem płacenia za towarzystwo staje się zyskanie poczucia władzy nad inną osobą. Z tego też powodu związki takie nabierają długotrwałego charakteru i częściej mieszają się z życiem prywatnym niż to miało miejsce w klasycznym modelu. Sama relacja pozwala na tworzenie złudzenia bliskości, które czasem może omotać jedną ze stron - zwykle, nie trudno się domyślić, tą słabszą i podrzędną.

Dziewczyny, które decydują się na znalezienie alternatywnych źródeł dochodu są młode, wykształcone, najczęściej to studentki, którym nieco okrojony przez rodziców budżet nie pozwala na to, by szaleć. A studia to ten czas, kiedy powinno się zwiedzać świat, odwiedzać teatry, dbać o urodę i kondycję fizyczną, a także zdobywać wartościowe kontakty biznesowe. Wszystko to można łatwo pogodzić, gdy tylko złapie się za portfel odpowiedniego sponsora. Chłodne, przemyślane i przekalkulowane decyzje. Nic więcej. Bo profity z relacji to coś więcej niż dżinsy za zrobienie loda.
I w pewnym momencie okazje się, że są pieniądze, jest więcej czasu na realizowanie marzeń i pasji, bo już nie potrzeba wieczorami nachalnie wydzwaniać do ludzi z call center. Jest wszystko i przychodzi to łatwo.

Pojawiają się usprawiedliwienia, bo przecież jest to zajęcie tylko na jakiś czas i nikt na tym nie cierpi. Nie jestem zwolenniczką takich metod zarabiania, ale nie jestem też zwolenniczką negowania świadomych i zdecydowanych wyborów, jeśli nie mają negatywnych skutków dla społeczeństwa. No można jeszcze iść o moralność...a gdy już idziemy o kwestię moralności, to czym różni się utrzymanka od kobiety, której kryterium wyboru męża będzie stanowiła liczba cyferek na koncie?
Czytaj więcej »
0 komentarze

Mini poradnik rzucania faceta I

Przyznaj się w końcu - masz dość swojego faceta. Nigdy nie spełnia twoich oczekiwań, spóźnia się na każde spotkanie, a gdy macie wyjść gdzieś razem to on zajmuje łazienkę na ponad godzinę, gdy ty czekasz już w płaszczu i butach w przedpokoju. Znów na urodziny dostałaś różę zamiast biletu do kina? Spójrz na sytuację z innej perspektywy - jesteś kobietą i jesteś na wygranej pozycji! Mam dla ciebie kilka prostych i skutecznych rad, które zrujnują twój związek niezależnie od psychicznej wytrzymałości twojego partnera. Więc jeśli jesteś gotowa na zmiany, czytaj dalej!

źródło

POZNAJ MOC NARZEKANIA
Nie widzisz powodów do zrobienia wielkiej awantury, albo co gorsza on unika bezpośredniego starcia? Zacznij narzekać, na tym polu na pewno nie zabraknie ci manewrów. Do narzekania powód jest zawsze, zainspiruj się pogodą! Zbyt słonecznie? Pada? Za zimno? Za ciepło? Wiatr? Gdy pogoda to za mało weź cokolwiek innego, co masz pod ręką. W menu nie ma twojego ulubionego dania? W parku biega za dużo dzieci? W kinie głośniki buczą za głośno? Koniecznie daj swojemu mężczyźnie do zrozumienia jak bardzo ci to przeszkadza. I nie żałuj sobie emocji. Emocje to podstawa komunikacji! :)


PAMIĘTAJ O PODCINANIU SKRZYDEŁ... 
Twój ukochany właśnie dostał propozycję awansu? Przypomnij mu, że średnio sobie radził z obowiązkami na wcześniejszym stanowisku, a te już z pewnością go przerosną. Właśnie obronił tytuł inżyniera? Musisz wytłumaczyć, że to szczyt jego edukacyjnych możliwości. Szarpnął się na proste, acz efektowne DIY w prezencie dla ciebie - pokaż jak kiepskim wykonaniem może się szczycić (nie daj po sobie poznać, że ci się podoba!)


... I PODWAŻANIU KOMPETENCJI
Ma ochotę upichcić coś specjalnie na romantyczną kolację we dwoje? Nie możesz mu na to pozwolić! Przecież mężczyzna w kuchni = kompletna katastrofa. Plącz się koło niego, podsuwaj przypadkowe przyprawy i koniecznie wmawiaj mu, że idealnie będą pasować, bo to ty znasz się lepiej na gotowaniu. Później pouczaj go do czasu pieczenia mięsa i gotowania warzyw na parze, albo odpowiedniej temperatury dla deseru na zimno. Rób to tak długo, aż samiec uwierzy, że do kuchni po prostu się nie nadaje. Kolacja zrujnowana, a ty jesteś o krok bliżej sukcesu!


TY MASZ ZAWSZE RACJĘ
Jeśli powiesz, że droga przez centrum jest krótsza to oznacza to tyle, że jest krótsza. Przecież to ty poruszasz się częściej po mieście i znasz różne zakamarki, którymi można się przemknąć, by szybciej znaleźć się na miejscu. Nalegaj, że wiesz jak dojechać od a do z, szczególnie, gdy masz tylko mgliste pojęcie, którymi dróżkami dotrzecie tam samochodem. Gdy twój ukochany w końcu zrezygnuje z ciebie jako nawigatora i wybierze inną drogę, uświadamiaj mu jak dużo czasu tracicie z powodu jego braku zaufania do twojego zmysłu przestrzennego.


NIE MA POTRZEBY DAWAĆ ZNAKÓW ŻYCIA
To kobiety mają prawo oczekiwać natychmiastowych odpowiedzi na smsy, czy komunikaty na facebooku. Żaden patriarchalny samiec nie odbierze nam do tego prawa, a co gorsza nie będzie wkraczał w nasze święte kompetencje w tym zakresie. Jeśli ukochany martwi się, dlaczego od kilku godzin się nie odzywasz i zaczyna wydzwaniać - uświadom mu to dobitnie. Podkreśl i to kilka razy, że nic mu do tego gdzie przebywasz i czemu nie odpisujesz. Niech zajmie się swoimi sprawami.


* Dla uzyskania szybkich rezultatów należy stosować rady w 90% kontaktów z lubym mężczyzną. Ah! I jeszcze jedno - systematyczność gwarancją sukcesu :) 

P.S. Pamiętajcie o czytaniu z przymrużeniem oka! 
Czytaj więcej »
0 komentarze

Uzależnienie nie jedno ma imię

Na początku lipca postanowiłam wykorzystać wakacyjną tendencję do niewychylania nosa na światło dzienne i przeżyć mój pierwszy (od kilku dobrych lat) miesiąc bez makijażu. Postanowienie wcale nie wydawało się takie wielkie i trudne więc dość szybko zabrałam się za jego realizowanie: kosmetyki pochować do szafek, ułożyć wszystko w toaletce i zamknąć na kluczyk i załatwić wszystkie sprawy wcześniej, żeby nie musieć ruszać się z domu... Dopiero, gdy na chwilę przystanęłam na tym punkcie zorientowałam się, że jestem uzależniona od makijażu. 


Noszenie makijażu sprawia mi przyjemność. I wiem doskonale, że nie jestem pod tym względem osamotniona. Nawet lekki makijaż, który nie wykracza poza delikatny podkład z filtrem UV i pomalowane rzęsy sprawiają, że dużo swobodniej poruszam się po mieście. Wieczorne wypady, czy późne wykłady na uczelni wymagają jednak i przypudrowania i poprawienia sobie humoru czerwoną szminką
Do tamtej pory nie spodziewałam się jednak, jak bardzo będzie mi brakować tych właśnie (niby nic nie znaczących) małych przyjemności.
Wrażenia z tego wakacyjnego eksperymentu próbowałam notować dzień po dniu, ale po czterech dniach moja relacja i cały eksperyment upadł. Nie wytrwałam i (uwierzcie mi) ciężko mi przyznać się, że w tak błahej rzeczy poniosłam porażkę. Tłumaczyłam sobie to troską o ochronę cery, która mimo wszystko łapała ostre promienie letniego słońca, ale teraz widzę tą sytuację nieco inaczej, bo w relacjach z dni mojego odpoczynku napisałam:
"Nie wiem, czy słowo okropne, jest adekwatne." 
Dzisiaj mogę powiedzieć, że w stu procentach słowo okropne jest idealne. Wraz z brakiem makijażu pojawiała się obsesja, z której wcześniej nie zdawałam sobie sprawy - ciągłe zerkanie w lusterko odrywało mnie od wszystkich czynności, jakich się podejmowałam. Mając na sobie makijaż nie musiałam już przejmować się wyglądem i naturalnie nie było to dla mnie tak ważne. W ciągu dnia spojrzenie w lusterko zdarzało mi się tylko wtedy, gdy jakieś akurat mijałam :) a tu nagle złapałam się na tym, że ciągle biegam w te i w tamte do lustra - od przedpokoju do łazienki i znów do małego lusterka przy toaletce.
Nawet gdy odpoczynek odbijał się pozytywnie na kondycji mojej cery to nadal brak makijażu był dla  mnie tak dużym dyskomfortem, że poddałam się i zrobiłam pełny makijaż.
"Ulga i kamień z serca..."
Powoli przyzwyczajam się do tego, że makijaż nie jest wyznacznikiem udanego dnia i chęci do pracy, a raczej małymi kroczkami próbuję sobie to jakoś skutecznie wbić do głowy. Z drugiej strony w całym tym postanowieniu zapomniałam o tym, co najważniejsze - dobrym samopoczuciu. Jeśli makijaż sprawia mi przyjemność, to czy powinnam pozbawiać się tej przyjemności?
Na razie z radykalnymi odwykami koniec. Raz w tygodniu funduję sobie dzień odpoczynku dla cery, nadal w dniach, kiedy nie mam wielu obowiązków. Wystarczy. Być może...

Jakie wy macie doświadczenia z makijażem?

Czytaj więcej »
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
BIAŁO-CZARNA. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Polub

Dołącz