Najboleśniejsze rozstanie mojego życia miało
miejsce 4 lata temu i trwało niemal dziesięć minut. Chociaż pierwsze minuty
były zwykłym milczeniem, przesiąknięte wzajemnym pragnieniem, żeby ten moment
dobiegł już końca. To było nieuniknione i wcale nie spadło na mnie
niespodziewanie. Gardziliśmy swoimi obietnicami. Żałowaliśmy wyznań - że w
ogóle padły one z naszych ust. To był moment, kiedy nie ma się ochoty udawać,
że cokolwiek jest dobrze. Nasz wzrok – dwóch nieznajomych, w których nie ma
ochoty by się poznać. Pamiętam, że nie umiałam jeszcze oswoić się z tym
spojrzeniem.
- Nie
kocham cię już, wybacz – tylko tyle padło z jego ust. Nie cierpiał,
wiedziałabym gdyby było inaczej. W tamtej chwili go znienawidziłam. Całym swoim
zakochanym sercem.
- Kamień
z serca – padło z mojej strony coś na kształt automatycznej
odpowiedzi, losowo generowanej w moim umyśle. Pamiętam, że tyle razy wcześniej
chciałam odejść, lecz on zawsze był, trzymając mnie wtedy kurczowo przy sobie.
Tak to już jest z kobietami, prawda? Gdy kobieta odchodzi pragnie jedynie, by
mężczyzna ruszył za nią i zatrzymał, nawet jeśli będzie się szarpać i
wrzeszczeć. Lecz, gdy mężczyzna chce odejść, liczy na to, że ona pozostanie w
miejscu, że nie pojawi się najmniejszy ruch w jego kierunku.
Powiedział mi, że mnie nie kocha. Wiem, że nie kłamał.
I ja nie skłamałam – rzeczywiście kamień spadł mi z serca i muszę przyznać, że
jest to doświadczenie cholernie bolesne. Szczególnie, gdy masz wrażenie, że ten
kamień właśnie walnął cię z całej siły w brzuch. Że coś w tobie połamał,
chociaż nie fizycznie, to doszczętnie.
Nagle on uśmiecha się i rozluźnia, a kamień który
spadł (uciekł) z serca ulokował się teraz w gardle. Nie pozwalał mi
oddychać. On mi podał rękę i ruszyliśmy wzdłuż ulicy. Czułam wobec niego tak
wiele, że moje istnienie wydawało się zbyt małe, by pomieścić te wszystkie
uczucia naraz! Szliśmy tak, w milczeniu. To było najboleśniejsze rozstanie,
jakie przeżyłam. Bo są takie miłości, które nie mają szans stać się
przyjaźnią.
Wydawało mi się wtedy, że w miłości nie ma sukcesów – są tylko porażki. Że miłość to nazwa zastępcza dla usprawiedliwienia związku zboczeńca z dziwką. Bo ładna nazwa narzuca na zwierzęce odruchy różowy welon, pełen kłamstewek, pod którym człowiek usilnie stara się ukryć swoje przerażanie przed nieuniknioną samotności.
Piszę to, bo wróciłam dzisiaj w pewne miejsce.
Dokładnie o kilka ulic dalej niż powinnam się zapuszczać. Chciałam sobie tylko
przypomnieć. Ulica wydawała mi się zamiast tego odległa, a wspomnienie obce.
Niby pamiętam ten spacer, ale nie czuję teraz żadnych emocji. Czegoś mi
brakuje, kilka razy patrzę za siebie, jakbym czekała aż mój wzrok spotka wzrok
innej osoby. Ale za mną jest tylko pustka i ciemność, którą rozmywają dopiero
światła przy drodze głównej. No może jeszcze blask gwiazd wysoko nade mną. Nie
ma tutaj śladów intensywnych wspomnień. Nie czuję obecnie nic w związku z tym
miejscem. To miejsce, w którym nic specjalnego się nie stało. Tak – teraz z
pewnością.
Teraz mam swój kamień z powrotem na sercu. Bo jestem
całkowicie niepoprawna. Nie wyciągam wniosków z miłości. Nie analizuję własnych
pomyłek i notorycznie popełniam te same, zasadnicze błędy. A na domiar złego i
pomimo całej mojej wiedzy o miłości, jestem przecież zakochana.
3 komentarze:
at: 18 lipca 2014 00:09 pisze...
Przypomniały mi się moje najboleśniejsze rozstania... oj, ja też nie umiem wyciągać z nich wniosków :( a przynajmniej nie umiem nauczyć się nie wracać do tego, co było. Mam czasem wrażenie, że przeszłość trzyma mnie kurczowo na smyczy, nie pozwalając iść dalej...
at: 18 lipca 2014 03:08 pisze...
Dopóki przeszłość nie przeszkadza nam w teraźniejszości nie ma problemu, żeby gdzieś tam krążyła wokół nas. Problem zaczyna się, jeśli rzeczywiście żyjemy przeszłością...
at: 7 września 2014 20:21 pisze...
Zawsze to pierwsze rozstanie bywa najcięższe...
Prześlij komentarz